Niezbyt lapidarne życzenia i trochę prywaty
Czas się kurczy? Nie macie wrażenia, że walczymy z uciekającym czasem, że dni i noce są coraz krótsze? Może dwoje dzieci, chęć sprostania wszystkim zadaniom domowym i zawodowym, by nie zmarnować niczego co jest - powodują we mnie taki stan-pęd. Chyba trochę dałam się zwariować, a presja Świąt w tym roku była jakaś wyjątkowa. Po wigilijnej kolacji nie miałam siły ruszyć palcem. Chyba nie o taki stan chodzi. Ale cóż zacznę od początku by wytłumaczyć się sama przed sobą.
Ostatnie dwa tygodnie przed świętami to był dla mnie istny maraton. Nie zawsze uśmiechu. To była wielka próba wytrzymałości fizycznej ale przede wszystkim psychicznej. Codzienne koncerty - występy telewizyjne. W różnych konfiguracjach muzycznych, towarzyskich i klimatycznych. W różnych miastach, a nawet poza granicą. Padałam na twarz. Ale najtrudniejsze w tym wszystkim były rozstania. Nasze pierwsze rozstanie z Anulą tak długie - 5 dni. Tak mnie przygnębiło, że było aż bolesne. Po ostatnim z serii występów w Trójmieście, chciałam pędzić w jakikolwiek sposób byle do domu, nie zważając na lodowisko na ulicy. Na szczęście byli przy mnie bardziej odpowiedzialni. W tym samym czasie mój Tato znów trafił do szpitala. Było bardzo niebezpiecznie. Takie chwile mnie przerastają. Wymiękam i nie daję rady aby stawić im czoła. Będziemy walczyć i zrobię wszystko co w mojej mocy by podejmować najlepsze decyzje dotyczące dalszego leczenia. Mam wrażenie, że dopiero teraz dorosłość bierze mnie w swoje sidła a ja cały czas nie jestem na to gotowa. W tym wszystkim potrafiłam jednak na chwile odpływać - muzyka zabiera mnie w inny świat. Dlatego za wszelką cenę występowałam, czasem na przekór warunkom technicznym - na żywo. Zazwyczaj w kameralnym składzie z Jabcem na klawiszach lub fortepianie, Anią i Łukaszem w chórku i czasem Misiem na instrumentach perkusyjnych. Podczas tych ostatnich koncertów zdarzały się też niezwykłe chwile - np. gdy śpiewałam w domu samotnej matki. Wzruszenie było wielkie. Nie da się opisać tego co samotna matka ma w oczach. Przerażenie, lęk, ból, ale też jakąś niezwykłą siłę i dumę. Momentami, trudno było mi śpiewać. Niezwykłym doświadczeniem było też śpiewanie w katedrze w Pelplinie z Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia i chórem z Lublina. Piękne aranżacje kolęd Marka Stefankiewicza i to magiczne miejsce. W Brukseli pokolędowaliśmy razem z innym artystami (Justynką Steczkowską, Piaskiem i Januszem Radkiem), z którymi było niezwykle miło się spotkać i nawet w pędzie pomiędzy hotelem a operą - pobuszować po sklepach. Dodatkowo zintegrowały nas średnio- miłe przygody lotnicze. Ze względu na warunki pogodowe zamiast w Warszawie wylądowaliśmy po pewnych wahaniach we Wrocławiu...Pal licho te dwa koncerty, na które zapowiadało się, że nie mam szans zdążyć. Marzyłam tylko o jednym - DOM. W końcu udało się i prosto z samolotu i totalnych korków weszłam na scenę w Pałacyku w Wilanowie, bez próby ale za to bez sił i bez wybitnej urody ;-) "Także, ...także warto!" (uwielbiam kabaret Mumio). Satysfakcja pojawiła się jednak na następnym wieczornym koncercie dla pewnej firmy. Udało nam się porządnie rozruszać towarzystwo, a nie zapowiadało się... Duża sala, ludzie w elegancko spinających strojach i daleko od sceny. Na koniec przełamaliśmy lody i było bardzo energetycznie. Gdy wracaliśmy z Michałem do domu w totalnej śnieżycy po tym ostatnim koncercie w tym roku - byłam szczęśliwie wykończona!
A w domu czekały na mnie moje cuda! Nie mogłam jednak jeszcze odpuszczać bo prezenty, bo zakupy, bo dekorowanie domu, bo odgruzowywanie pokoi. Przedmioty w moim domu - zwłaszcza w mojej sypialni atakowały mnie z każdej strony. Pomiędzy walizkami nie dało się nawet chodzić. Sprzątaliśmy do późna w nocy. Gości w Wigilię przywitałam w piżamie, musieli poczekać... Nie wyrobiłam się. Po kolacji i życzeniach przyszedł wyczekiwany przez Jasia Mikołaj. Oskarowa rola mojego męża! A potem nawet nie miałam siły rozpakować prezentów. Padałam... Zastanawiam się, dlaczego te świąteczne rytuały tak bardzo mnie wykończyły i zdominowały w tym roku. Ten pęd odebrał mi spokój i wyciszenie. Nie umiem hamować z piskiem opon, więc dopiero 1 i 2 dzień Świąt zwolniłam. Tak wiele jest pięknych symboli, które niestety czasem rutynowo traktujemy, nie wnikamy w ich głębię. A może za dużo tych znaków, za bardzo na pokaz, za mało w nas. Ostatnio babcia przy śniadaniu zapytała mnie co symbolizuje beżowa gumko-tasiemka na moim nadgarstku....odpowiedziałam, że oznacza, że mogę założyć ją na włosy jak mi będą przeszkadzały. Rzeczywiście, ostatnio wiele rzeczy ma jakiś podtekst, coś demonstrujemy przed innymi, że wspieramy fundację, że walczymy z chorobami, że wyznajemy to lub tamto... Działajmy, pomagajmy innym, żyjmy jak najpełniej ale nie dajmy się zwariować pod presją oczekiwań innych. Nie mam nic przeciwko symbolom - modnym ostatnio bransoletkom na znak solidarności z różnymi akcjami, lampki na domu też pięknie wyglądają, ale nie zawsze w tych domach pięknie oświetlonych panuje świąteczny nastrój.
By udało nam się nie zatracić tego co najważniejsze. Tego Wam i sobie życzę. Kochani, jeśli udało Wam się w te Święta znaleźć to czego poszukujecie, to życzę wytrwałości by nie umknęło to w nowym zapędzonym roku, który za parę dni do nas zapuka.
Serdeczności dla wszystkich przyjaciół tej strony.
Natalia