Rzeczpospolita i Super Express

Pod koniec zeszłego roku w dwóch gazetach codziennych ukazały się wywiady z Natalią. Niestety nie udało nam się poinformować Was o tym w dniu kiedy się ukazały, a że oba są dość obszerne i ciekawe, chciałabym byście mieli możliwość ich przeczytania. Dlatego też zamieszczam je poniżej.

sexifoto01

Wywiad dla Super Expressu:

SE: Próbuję się z panią umówić od kilku tygodni, a w wytwórni płytowej ciągle słyszę: teraz jest koncert, a potem wywiad dla telewizji. Już sobie nawet pomyślałam: Artyści to mają dobrze, sprężą się w jeden rok, a potem przez cztery lata odcinają kupony.

NK: To nie jest tak, że ostatnio ciężko pracowałam w 2003 roku, kiedy wyszedł mój poprzedni album. Owszem promocja płyty trwa około  roku. Ale potem moje życie nadal było dość intensywne zawodowo i prywatnie. Zagrałam w musicalu "Miss Saigon", koncertowałam, nagrywałam piosenki na projekty specjalne (min. album " Po tamtej stronie " - poświecony Annie Jantar),brałam udział w akcjach dobroczynnych - największa to ta dla Unicefu. .Przez ten czas naprawdę dużo się w moim życiu działo... No i nie bagatela sprawa- urodziłam drugie dziecko. (śmiech)

SE: Czy opłaca się tak ciężko pracować? Wiem, że ostatnio pani chorowała, właśnie z przepracowania.

NK: Mam taką naturę, że mocno angażuję się w to co robię i stawiam sobie wysoko poprzeczkę. To mnie pobudza. Ale moja praca to moja pasja więc jak wychodzi tak jak chcę to mam poczucie dużej satysfakcji.  Opłaca się! Tego co robię nie traktuję jak misji. Muzyka na mojej nowej płycie jest bardzo wyluzowana, momentami imprezowa. To jest rozrywa i tak ją traktuję, ale jeśli ktoś da się wciągnąć w to co proponuję, polubi to, potraktuje jako chwilę odskoczni... Dla tych ludzi warto to robić. 

SE: Mówi pani o satysfakcji, mam nadzieję, że także finansowej. W wieku 21 lat
miała pani własny dom.

NK: Na który sobie zapracowałam. To sukces płyty "Puls",  sprzedano jej ok. 300 tys. egzemplarzy. Wtedy, żeby zdobyć Złotą Płytę, trzeba było sprzedać 50 tys. Dziś już tylko 15.

SE: Szybko pani dorosła. Czy to pani wybór? A może tato podsunął pomysł: Natalio, powinnaś wrócić do śpiewania.

NK: Wręcz przeciwnie. Tata zniechęcał mnie do tego, uważał, że powinnam skupić się na nauce. Zaczęłam szukać własnego zespołu mając 17 lat, zaczęłam koncertować. To był mój wybór... I powiem szczerze, trudno było mi zrozumieć niektórych moich rówieśników, którzy nie wiedzieli, co chcą robić. Ja zawsze wiedziałam, że chcę śpiewać.

SE: A może pani było łatwiej? Pochodzi pani z rodziny muzyków, mieszka w Warszawie.

NK: Więc tym bardziej "patrzono mi na ręce ". Nie wyobrażam sobie słuchać czyjejś płyty tylko dlatego, że jest dzieckiem muzyka. To absurd. Musiałam pracować na własny repertuar i uznanie i wcale nie było zawsze łatwo. Ja naprawdę myślę, że warto mieć wizję swojej przyszłości i o nią walczyć. Oczywiście można liczyć na przypadek, ale można się nie doliczyć. (śmiech)

SE: Czy życie dzieci artystów jest trudne. Pani mama wyjeżdżała często, rozstawała się z panią czasem na kilka miesięcy. Ma pani do mamy żal?

NK: Taki wyjazd zdarzył się raz, wyjazd, który nigdy się nie zakończył. Absolutnie, nie mam żalu. Ja to rozumiem. Wtedy były inne czasy. Mama pojechała za chlebem, za możliwościami. Chociaż ja nie wyobrażam sobie rozstania z dziećmi dłużej niż na dwa tygodnie.

SE: Pani nowa płyta "Sexi Flexi" zbiera dobre recenzje. Ludzie o niej mówią: jest zupełnie inna od poprzednich.

NK: Ta płyta to wynik  zabawy muzyką, jest w niej dużo przymrużenia oka. Jest bardzo różnorodna ale w wymiarze emocjonalnym optymistyczna. Są nowoczesne brzmienia zestawione z elementami moich ulubionych gatunków. Po śexi Flexi sięgnęli  ludzie, którzy wcześniej mnie nie słuchali. Zdobyłam nowych słuchaczy - to daje satysfakcję. 

SE: Wydaje się pani osobą szczęśliwą i to szczęście wynika chyba z tego, że nie sięga pani po gwiazdkę z nieba. A może ma pani inną receptę na życie?

NK: Mam apetyt  na życie, ale też wiem, jakie mam priorytety więc nie mogę i nie chcę się chwytać wszystkiego. Recepty nie mam, ale jestem szczęśliwa. Może dlatego, że otaczam się ludźmi, których lubię? Mam poczucie humoru, potrafię cieszyć się małymi rzeczami. Np. tym, że moja córka wymyśliła nowe słowo. Śpiewam taką piosenkę, "Taki stan": "Czuję, że mogę iść po pod prąd, właśnie zrozumiałam, że to dzięki tobie". Te słowa mówią dokładnie, co czuję. Mam wspaniałego męża, dwójkę cudownych dzieci. To daje mi siłę, pozwala się realizować.

 

Wywiad dla Rzeczpospolitej:

RZ: Poprzednim albumem składała pani hołd mamie, a nowa płyta brzmi nowocześnie i światowo. To znaczy, że pożegnała się pani z mamą jako muzyczną patronką?

NK: Album „Po tamtej stronie” wydawał mi się godnym zamknięciem pewnego etapu. Zawierał kilka piosenki w moim wykonaniu i kompilację moich ulubionych utworów z repertuaru mamy. To subiektywna pamiątka, ale chyba ciekawa dla fanów. Nigdy nie czułam, że mama była moją patronką muzyczną, ale trzeba było trochę czasu, żeby niektórzy zobaczyli we mnie samodzielną artystkę. Myślę, że to udało się przełamać już przy albumie „Puls”. Ale „Sexi Flexi” jest płytą naprawdę wyzwoloną.

RZ: I wyznaczającą puls współczesności. Tymczasem ostatnio mieliśmy w Polsce serię płyt odwołujących się do lat 60., akustycznych brzmień, tradycyjnego bluesa. Takie albumy wydali: Tomasz Makowiecki, Ania Dąbrowska, Katarzyna Nosowska.

NK: Na mojej płycie znajdują się wszystkie te elementy. Kilka utworów ma charakter bardziej akustyczny. „Sexi Flexi” to nie „Seksmisja” ani wizja przyszłości. Jest nowoczesna w sferze brzmień, ale nieraz nawiązuje do moich inspiracji, przede wszystkim Michaela Jacksona, Prince'a i Steviego Wondera. Interesuje mnie zestawianie tego, co było, z nowymi technicznymi możliwościami. Tak robi brytyjska grupa Groove Armada, którą bardzo sobie cenię.

RZ: Sentyment do ikon lat 80. i 90. jest dość powszechny wśród dzisiejszych trzydziestolatków. Czy naprawdę po Jacksonie i Wonderze nie pojawił się nikt genialny?

NK: A skąd, było mnóstwo talentów! Ale tak jak mój tata uważa, że Bitelsi i muzyka lat 60., to jego najważniejsze inspiracje, tak dla mnie kluczowe znaczenie mają lata 80. Wtedy po raz pierwszy słuchałam muzyki na własny rachunek. Nie trafiałam na nią przypadkowo, mówiłam: „Tato, kup mi płytę Michaela. Tego Michaela, który wisi u mnie na ścianie”. Wracam do mojej tapety w pokoju przy ulicy Reymonta na warszawskim Żoliborzu.
 
RZ: Od wydania poprzedniej płyty minęły cztery lata. W tym czasie wybuchł fenomen internetowych serwisów muzycznych, dramatycznie zmniejszyła się sprzedaż płyt i rola wytwórni. Podoba się pani ta rewolucja?

NK: I tak, i nie. Kiedy wydawałam album „Puls”, tytuł Złotej Płyty przyznawano za pięćdziesiąt tysięcy sprzedanych egzemplarzy, teraz wystarczy piętnaście. Szkoda, że ludzie nie kupują płyt. Natomiast nowe sposoby na zarabianie z rozpowszechniania muzyki w Internecie już się kształtują. To tylko kwestia przeniesienia punktu ciężkości. Jako słuchacz jestem podbudowana tym, co oferuje Internet. Dał mi niezależność. Odbiorcy muzyki dzielą się na dwie grupy. Większość jest bierna, czyli przyjmuje to, co do niej dociera przypadkiem przez radio albo jest wystawione na pierwszej półce w sklepie. Ja należę do tej drugiej, która szpera i szuka. I uważam portal MySpace oraz Youtube za coś cudownego, znalazłam tam fantastycznych artystów. Zyskałam dostęp do muzyków, których nigdy bym nie poznała, bo kto ma czas, żeby objeżdżać świat i odwiedzać undergroundowe kluby?

RZ: Czy na naszym podwórku też dużo się zmieniło? Kiedy Jennifer Lopez wydaje płytę po kilkuletniej przerwie, musi się mierzyć z nowymi, młodszymi konkurentkami. A pani?

NK: Przybyło wielu dobrych wykonawców, takich jak Ania Dąbrowska. Nie wszyscy odnieśli spektakularny sukces komercyjny, ale zaznaczyli swoje osobowości. Zauważyłam jednak, że polski pop stał się niebezpiecznie zachowawczy. Muzycy starają się sprostać wymaganiom rozgłośni radiowych, chcą, żeby piosenka była „okrągła”, żeby dobrze się jej słuchało, żeby nie przeszkadzała w pracy... I szybko wpadała w ucho.
Piosenki z mojej nowej płyty też szybko wpadają w ucho, ale dla niektórych stacji radiowych okazały się wręcz awangardowe. Grają je tylko nieliczne rozgłośnie. Nie wpraszam się i nie narzekam. Liczę, że płyta obroni się sama. Ale ta hermetyczna postawa radiowców mnie dziwi. Wynika z uprzedzeń i rozczarowuje nie tylko jako wokalistkę, ale i jako słuchacza. Nie rozumiem, dlaczego u nas powstało tak mało niezależnych rozgłośni radiowych. Tak stało się na przykład w Hiszpanii, gdzie samych stacji jazzowych jest sporo. W Polsce, choć jesteśmy jednym z największych krajów w Europie, panuje monotonia. Brakuje poczucia, że radio może kreować gusty. Doszłam do wniosku, że albo będę w to grała, zaliczała wszystkie festiwale w długich sukniach, chodziła na salony i prowadziła programy telewizyjne, albo postawię na swoim. Tytułowy singiel z płyty „Sexi Flexi” pokazuje inną mnie już z innej strony, a to dopiero pierwszy singiel.

RZ: Ale czy naprawdę stawia pani na swoim? Oddała się pani w ręce dwóch młodych producentów, byłych członków Sistars - Bartka Królika i Marka Piotrowskiego. Ile na tym krążku jest z pani?

NK: Jest jak w tytule jednej z piosenek, czyli „Pół na pół”. Wspólnie się inspirowaliśmy, każda piosenka to efekt pracy trzyosobowego zespołu. W Polsce mówienie o producentach muzycznych jest czymś nowym, poza tym ich rola stała się ostatnio większa, bo zmieniła się technologia i sposób powstawania muzyki. Przychodziłam do studia jak równy zawodnik, korzystałam z dużej wiedzy Bartka i Marka, ale przynosiłam własne pomysły. Byliśmy otwarci i po prostu muzykowaliśmy. Chcieliśmy nagrać pop, który rodzi się z przyjemności żonglowania dźwiękami, w którym jest luz i zabawa. Narzuciliśmy sobie zasadę by nie był przeładowany dźwiękami. W wielu piosenkach w warstwie wokalnej jest wręcz minimalistyczny.

RZ: Nie za daleko poszła pani na kompromis? Ma pani duże możliwości wokalne, ale na płycie to tricki producenckie są na pierwszym planie.

NK: Nie, na pierwszym planie jest pomysł na piosenkę, dlatego mój głos bywa używany jak jeden z instrumentów. Ale są i takie utwory, w których pokazuję, co potrafię. Tyle, że ja już się w przeszłości naśpiewałam. A później czasem męczyłam się słuchając tych nagrań. Tutaj działa nie tylko głos, ale też muzyka i rytm. Nie sztuką jest odsłanianie wszystkiego co się ma. Lubię słuchać płyt w których słyszę pewien zamysł i inteligencję muzyczną.

RZ: A nie było konfliktów? Ktoś musi mieć ostatnie słowo.

NK: Był taki moment w naszej współpracy, kiedy usiedliśmy do poważnej rozmowy, bo chłopcy uznali, że przestałam im ufać. Coraz bardziej walczyłam o własne pomysły, a oni uważali, że jako producenci powinni decydować. Zaufałam im, bo bardzo podobało mi się to, co robili wcześniej z Sistars. Naradzaliśmy się wspólnie, ale to oni stawiali kropkę nad i. Mimo to „Sexi Flexi” jest najbardziej autorską z moich płyt, nie tylko śpiewam, mam swój wkład w kompozycje i teksty.

RZ: Przy poprzednich albumach słychać było, że traktuje pani muzykę bardzo poważnie. Tutaj się nią pani bawi. Skąd ta zmiana?

NK: Po ostatniej płycie solowej czułam się niespełniona. Wydawało mi się, że zrobiłam świetny album, ale nikt go nie docenił. Pomyślałam, że nigdzie mi się nie spieszy. Koncertowałam, urodziłam dziecko, nie chciałam podpisywać kontraktu płytowego. Czekałam, na spokojny czas, kiedy z planem B skupimy się na muzyce. I nabrałam dystansu. Doszłam do wniosku, że traktowałam śpiewanie zbyt serio, sama sobie podcinając skrzydła. Na tej płycie nie jestem już artystką poszukującą, wybrałam muzykę oddającą moment, w którym się znajduję.

RZ: Nie śpiewa tu pani intymnych tekstów.

 NK:Nie, ale napisałam je i nietrudno z nich wyczytać mój nastrój. Wyraźnie bije z nich afirmacja życia i radość z prostych rzeczy. Opowiadam o ważnych drobiazgach. Bo nie mam dziś wielkich oczekiwań i wymagań. W warstwie emocjonalnej ta płyta jest bardzo szczera, pokazuje, skąd czerpię siłę. Podstawą mojego szczęścia jest rodzina. Gdyby nie to, że mam dwójkę cudownych dzieci i fantastycznego męża, nie mogłabym nagrać takiego albumu.

RZ: Jak pani reaguje na swoje stare nagrania?

NK: Różnie. Zauważyłam, że część fanów była urażona, gdy skrytykowałam dawne piosenki. Nie odcinam się od przeszłości, ale tamte płyty są jak legitymacja szkolna. Mogę się do nich tylko uśmiechać z sentymentem. Myślę, że mam w repertuarze kilka piosenek ponadczasowych, ale są i takie, które się zestarzały i mogę je opisać tylko jednym słowem - obciach. Nie biczuję się za to, co robiłam, myślę o tym, co jeszcze przede mną.

RZ: Jak wyobraża pani sobie przyszłość muzyki?

NK: Jestem jej bardzo ciekawa, ale nie mam złudzeń. Historia kołem się toczy. W popie nie można tak wiele wymyślić. Przykładem jest nowa płyta Alicii Keys, która stosuje wręcz dosłowne cytaty z czyjejś twórczości i nie boi się zestawień z tak ważnymi utworami jak „No Woman, No Cry” Marleya. Używa bardzo ryzykownych brzmień, nawet tych z pogranicza kiczu. Ale jednocześnie tworzy nową muzykę, jej prawdziwa wartość objawi się najwcześniej za kilka lat. Faktyczne umiejętności artysty najlepiej weryfikuje występ na żywo. Albo muzyk wychodzi na scenę i pociąga publiczność swą charyzmą, albo go po prostu nie ma.

 

Zobacz także

Sos Wioski DziecięcieViola ŚpiechowiczDr. Matushke