Wywiad dla Wirtualnej Polski

UNICEF wywiad WPFoto: Wojtek Wojtczak/GalaNiedawno Natalia udzieliła niezwykle obszernego wywiadu dla serwisu internetowego Wirtualna Polska.  Zamieszczono go w dziale Podróże gdyż Artystka opowiada o swoim wyjeździe do Angoli. Natalia odwiedziła ten kraj jako Ambasadorka Dobrej Woli UNICEF. W wywiadzie możecie przeczytać o obawach i przygotowaniach do wyjazdu, ale przede wszystkim o tym jak wygląda codzienne życie w tym afrykańskim kraju. Rozmowę zamieściłam poniżej, mimo to zapraszam do odwiedzenia bezpośredniego adresu.
Znajdziecie tam sporo fotografii z wyjazdu - również takich, które nie były publikowane nawet na naszej stronie.
Zapraszam!

 

 

 

Wywiad:

Natalii Kukulskiej nie trzeba przedstawiać. W tym miesiącu odbędzie się premiera jej dziewiątego już, solowego albumu. Nie każdy jednak wie, że niedawno dołączyła do Audrey Hepburn, Susan Sarandon, Rogera Moora, Davida Beckhama i wielu innych światowych sław zasilając szeregi Ambasadorów Dobrej Woli UNICEF. Odbyła podróż do Angoli, kraju, o
najwyższym na świecie wskaźniku śmiertelności dzieci. To co zobaczyła i przeżyła przekazuje dziś Polakom.
 
Jaki jest niezbędnik podróżnika Natalii Kukulskiej?

Lubię mieć przy sobie bliską osobę. Ale z praktycznego punktu widzenia - szkła kontaktowe. Wtedy jest szansa, że ją dostrzegę (śmiech).W Angoli miałam to szczęście, że był ze mną Michał, mój mąż, i mogliśmy to wszystko razem przeżywać i trawić. A emocje były czasami bardzo duże.
 
Wyjazd do Angoli poprzedziły zapewne przygotowania, zakupy odpowiedniego sprzętu, szczepienia. Czy przygotowywała się Pani również psychicznie do tej podróży?

Tak, przede wszystkim dużo czytałam o Angoli. Przybliżyłam sobie w ten sposób sytuację polityczną, zapoznałam się z porażającymi danymi statystycznymi. Oprócz tego byłam świadkiem relacji Małgosi Foremniak z pobytu w Sierra Leone, dzięki czemu wiedziałam, czego mogę się sama spodziewać. Ponadto przeczytałam dwie książki Ryszarda Kapuścińskiego. Teraz, gdy mogłam skonfrontować to, o czym pisał z rzeczywistością, wiedząc przez co przechodził podczas swoich podróży, mogę powiedzieć, że jest wielkim bohaterem.
 
I jest mistrzem pióra.

Oczywiście, ale dla mnie przede wszystkim jest bohaterem odwagi. Mijaliśmy niektóre miejsca, które opisywał. Widziałam hotel Tivoli, w którym mieszkał w Luandzie. Byłam w Bengueli, którą opisuje w książce „Jeszcze jeden dzień życia”. Wszystkie te miejsca widziałam kilka lat po wojnie, już bezpieczne, ale wciąż stanowiące duże wyzwanie dla człowieka z Europy.
 
Z czym wiązały się Pani największe obawy poprzedzające wyjazd. Miny? Malaria?

Na pewno miny, zwłaszcza po tym jak towarzyszący nam oficer uświadomił nas, ile dróg jest wciąż zaminowanych. Są żółte i czerwone, czerwonych jest znacznie więcej i to są właśnie te zaminowane. Czasem, żeby przejechać z punktu A do B trzeba było korzystać o objazdów dodając sobie wiele kilometrów. Wszystko to dla bezpieczeństwa.

Szacuje się, że w Angoli jest tyle min lądowych ile dzieci.

Właśnie. Czasami strach było oddalić się od drogi za potrzebą, zatrzymać samochód i zrobić kilka koków w głąb dżungli. Bałam się również lotów wewnętrznymi liniami lotniczymi. Spośród kilku przewoźników tylko jeden jest dopuszczony przez ONZ. Reszta ciągle ma jakieś przygody. I bałam się chorób. Na widok dzieci zapominałam jednak o tym, ciągle brałam je na ręce, przytulałam. Traktowałam je jak własne.

Czy nie miała Pani ochoty wziąć jednego z tych dzieci na ręce i przywieźć do Polski?

One bardzo kochają swoich rodziców i rodzice kochają je. To są wspaniałe rodziny. Tyle tylko, że nie wiedzą jak sobie pomóc, nie mają świadomości, że może być inaczej. Adopcja nie jest najlepszym rozwiązaniem. Myślę, że należy patrzeć na problem bardziej globalnie. Jako mieszkańcy rozwiniętego kraju powinniśmy pomagać słabszym, starać się zniwelować ogromne różnice. Można zmieniać świat na lepsze nawet małymi środkami. Na Ziemi nie powinno być miejsca na tak wielkie skrajności. Wraz z UNICEF-em propaguję konkretną pomoc, konkretny program, który mam nadzieję, zbudzi zaufanie.

Ciężko było powstrzymać łzy wzruszenia?

Było wiele takich momentów. Najsilniej utkwiła mi w pamięci pewna kobieta – matka, która była wręcz obwieszona dziećmi. Były noworodki, dwulatki, trzylatki. I każde z dzieci płakało. Prawdopodobnie były chore. Obwieszona dziećmi kobieta, na głowie niosła jeszcze swój dobytek. Najgorsze było poczucie bezradności, nie wiedziałam jak jej pomóc. Nie dałam rady, rozpłakałam się. Ciężki był też widok dzieciaczków, które chodzą boso po ostrych  trawach, mają mnóstwo ran na skórze. A każda mała ranka pokryta jest chmarą much.
 
Co można zobaczyć w oczach tamtejszych dzieci?

Wbrew pozorom nie ma w ich oczach zbyt dużo cierpienia. Nie znają niczego oprócz ciężkich warunków, nie wiedzą, że istnieje inne życie. Ogromne wrażenie wywarło na mnie to, że afrykańskie rodziny są niezwykle ze sobą zżyte. Panuje tam wyraźna hierarchia. W wiosce rządzi starszyzna, dzieci są posłuszne rodzicom. Ich rytm życia kształtuje natura. Tamtejsi ludzie, w tym również dzieci, mają w sobie niezwykłą dumę. Dumę, ale i strach. W Angoli jeszcze do niedawna trwała potworna wojna domowa, w której dzieci zasilały oddziały żołnierskie. Teraz, gdy nastał już pokój, ci młodzi ludzie nie wiedzą co zrobić z wolnością. Nie są w stanie sami wziąć się w garść. Potrzebna jest im pomoc z zewnątrz. Trzeba im podać rękę, przynajmniej dać im możliwość pomocy sobie samym.
 
Jak zachęciłaby Pani Polaków do pomagania? Jedną z Pani pobudek był egoizm. Może należałoby pójść tą drogą?

Rzeczywiście jest taki paradoksalny mechanizm, że pomaganie innym daje nam poczucie, że nie myślimy tylko o czubku własnego nosa, to pozwala nam poczuć się lepiej. Dając coś innym z siebie mamy wrażenie, że nasze życie ma sens, że stajemy się ważni poprzez to, że jesteśmy potrzebni. Akcja „Szkoły dla Afryki”, której jestem ambasadorem to mądra pomoc. Inwestujemy w rozwój, a nie doraźność. Na stronie internetowej UNICEF-u można się konkretnie i dokładnie dowiedzieć jak bardzo małe pieniądze bardzo dużo mogą pomóc. Wydawane są na konkretne rzeczy, przybory szkolne i na budowę szkół. Dzieci z angolskich wiosek żyją w skandalicznych warunkach, w małych lepiankach rozproszonych w buszu. Jak powstaną tam szkoły, to będą miały własne miejsce, w którym będą się nie tylko uczyć i rozwijać, ale będą miały także dostęp do wody, do szczepionek i opieki lekarskiej. Jestem pewna, że te dzieci oszaleją ze szczęścia, bardzo chcą się uczyć.
 
Co przywiozła Pani z tej wyprawy?

Przekonanie, że każdy dzień życia należy dobrze wykorzystać, żeby wzbogacać siebie i swoich bliskich, żeby nie żyć pusto i bezrefleksyjnie. Wzmocniłam się również w przeświadczeniu, że człowieczeństwo polega na tym, że widzimy dobro w drugim człowieku i na tym, że dając to dobro sami możemy poczuć się wartościowymi ludźmi. Nie chcę świecić złotymi myślami, które zdobyłam na tej wyprawie. Chcę pokazać i opowiedzieć, co tam zobaczyłam i uzmysłowić ludziom, jak bardzo tamten świat różni się od naszego. Nie jest to pierwsza akcja charytatywna, w której biorę udział. Polskim dzieciom również pomagam. Współpracuję z fundacjami: " Drabina ", „Mam Marzenie”, „Polsat”, biorę udział w akcjach organizowanych przez TVN i w akcji charytatywnej Konwój Muszkieterów. Mój manager otrzymuje mnóstwo takich propozycji. Niestety, nie mogę wziąć udziału w każdej. Muszę mieć czas, aby zająć się swoją rodziną i muzyką. Poprzez muzykę także można przekazać ludziom mnóstwo dobrych emocji.

Czy wyjazd do Afryki zainspirował Panią muzycznie? Czy myśli Pani o tym, aby nową płytę wzbogacić afrykańskimi, etnicznymi elementami?

Etniczne elementy stanowią modną ciekawostkę w muzyce już od dłuższego czasu. Nie chcę na siłę korzystać z tego, co widziałam i przeżyłam w Angoli, w muzyce, którą tworzyłam przed wyjazdem. Moja nowa płyta "Sexi Flexi" ma swój charakter i nie będę się bawić w Afrykankę. Ale wszystko, co widzę, słyszę, czytam ma oddźwięk w tym co tworzę. Afryka? Jeśli nie na najnowszej płycie, to może na jakiejś innej zaowocuje i pojawią się jej elementy. Kto wie... Jest wielu afrykańskich wykonawców, których cenię i słucham, m.in. - Richard Bona, Angelika Kiji. Przed wyjazdem do Afryki spotkałam się z byłym ambasadorem Polski w Angoli i przekazał mi wiele interesujących płyt tamtejszych wykonawców. To było bardzo miłe z jego strony.
 
Na continuum, gdzie z jednej strony jest raj, a z drugiej piekło, gdzie umieściłaby Pani Angolę?

To jest totalna skrajność, ponieważ Angola to raj i piekło w jednym. Z jednej strony niezwykła przyroda i bogactwa naturalne, ropa naftowa, diamenty, kawa. Żyją tam piękni, silni ludzie, bardzo muzykalni i ciepli. Z drugiej strony panuje potworna bieda, choroby, niedawno zakończyła się trwająca latami wojna domowa, kraj pokrywają miny.
 
Gdyby mogła Pani wsiąść w samolot jeszcze dziś wieczorem i polecieć w dal, który kraj by Pani wybrała?

Teraz chciałabym odpocząć na południowych plażach. Obecnie jestem w wirze przygotowań do nowej płyty, która ukaże się na początku listopada. Równolegle cały czas wspieram akcję UNICEF-u i zajmuje się kilkoma innymi rzeczami. Przydałaby mi się chwila relaksu, najchętniej w Hiszpanii.
 
Dlaczego Hiszpania?

Uwielbiam ten kraj za słońce, za ludzi, za wino i za totalnie wyluzowane podejście do życia. Gdy jestem w Hiszpanii zwalniam obroty, nie śpieszę się. Warto jest się czasami zatrzymać.

Rozmawiała: Agnes Lecznar

Zobacz także

Sos Wioski DziecięcieViola ŚpiechowiczDr. Matushke